Vlore opuściliśmy z żalem, ale również nadzieją, że dalej będzie równie ciekawie. I nie zawiedliśmy się, droga między Vlore a Saranda dostarczyła nam niesamowitych wrażeń, na szczęście tylko wizualnych :) Rok wcześniej jadąc w Chorwacji magistralą adriatycką myślałem, że to najładniejsza trasa jaką można sobie wyobrazić. Przejazd przez przełęcz Llogara i dalej wzdłuż morza jońskiego szybko uświadomił mi, że są miejsca przynoszące jeszcze większą radość z jazdy. Dziesiątki zakrętów o 180 stopni, podjazdy, zjazdy i lśniące morze za oknem… Zresztą zobaczcie sami:
Zdaje się, że tylko ja byłem entuzjastą takiej jazdy, bo moje towarzyszki podróży po godzinie powiedziały, że mają dość i musimy się zatrzymać. A może był to tylko pretekst, żeby trochę się poopalać i popatrzeć na morze?
Po przejechaniu przełęczy Llogara trasa SH8 wiodła wzdłuż wybrzeża, jednak w dość sporej odległości od niego. Kilka razy zjechaliśmy z głównej drogi, żeby sprawdzić nadmorskie miejscowości, ale wszystkie były już opustoszałe. Widać było, że byliśmy po sezonie… Przez moment zastanawialiśmy się czy nie zostać w Himare, ale odstraszyła nas cena hotelu. Ponad 100 euro za dobę poza sezonem to trochę dużo. Zwłaszcza, że plaża nie była rewelacyjna. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy dalej. Po drodze minęliśmy Porto Palermo, dawną bazę okrętów podwodnych. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się zrobić tam kilka ciekawych fotek.
Droga była w miarę dobra, ale przejeżdżając przez małe miejscowości musiałem uważać na nieoznakowane progi zwalniające, odpoczywające w cieniu drzew osiołki i przechodzące w poprzek ulicy krowy. Taki urok małych wiosek.
W końcu dotarliśmy do Sarandy, ostatniej dużej miejscowości na albańskim wybrzeżu. Powiem szczerze, że dawno nie widziałem tylu hoteli w jednym miejscu. Na dodatek drugie tyle było w budowie, całe wybrzeże na południe od miasta było jednym wielkim placem budowy. Zastanawiam się jak wygląda Saranda w środku sezonu, zwłaszcza że plaże są dosyć wąskie. No ale cóż, ja się tam w lipcu nie wybieram, więc to nie mój problem.
Ponieważ wiedzieliśmy, że z noclegiem nie będzie problemu postanowiliśmy poszukać ładnej plaży, a dopiero później hotelu w najbliższej jej okolicy. Wybór padł na Grand Hotel, mający swoją własną plażę i basen. Plaża oczywiście kamienista. Nazwa Grand jest nieco na wyrost, tak samo jak cztery gwiazdki, ale do hotelu jako takiego nie mam żadnych zastrzeżeń. Po prostu nie spodziewajcie się tam standardu Grand Hotelu z Sopotu :)
Plaża
Jeśli wybieracie się z dziećmi, musicie szczególnie uważać w morzu. Woda już parę metrów od brzegu ma głębokość kilku metrów. Za to dla fanów nurkowania miejsce idealne! W Sarande jest zresztą polska baza nurkowa.
Pomimo setek hoteli Saranda jest dużo cichsza od Vlore, przynajmniej poza sezonem. Niestety plaża w centrum jest nieco zaniedbana, więc jeśli się tam wybieracie, polecam poszukać czegoś na południu miasta. Jest za to dużo więcej egzotycznych roślin. Widać też wpływy Grecji, tak jak we Vlore dominował język włoski tak tu grecki. Na plaży można było dzwonić, korzystając z greckich operatów telekomunikacyjnych. Korfu jest na tyle blisko, że można ściągnąć sygnał z ich anten.
Po dwóch dniach leżenia na plaży postanowiliśmy zwiedzić okolicę i pojechaliśmy do Butrintu, starożytnej osady zamienionej teraz w stanowisko archeologiczne. Wszystkie miejsca są w miarę dokładnie opisane więc nie potrzeba przewodnika, żeby wiedzieć co się ogląda. Wracając zwiedziliśmy Ksamil, prześliczną zatokę z małymi wysepkami.
Następnego dnia chciałem przyjechać tam przed świtem zrobić kilka zdjęć o wschodzie słońca, ale… zaspałem kilka godzin :) Byłem „zmuszony” znowu leżeć na plaży, jeść burka z serem i popijać „lemon soda” – importowany z Włoch napój, który był hitem całego albańskiego wybrzeża. Zgrzewkę przywiozłem nawet do domu. Włoska pamiątka z Albanii ;)
Drogi w Albanii
Generalnie nie jest źle, ale do ideału trochę jeszcze brakuje. Główne drogi są w dość dobrym stanie i można nimi jechać bez obaw. Gorzej z mniejszymi drogami pod miastem, czasami trzeba zwolnić do 30km/h, żeby nie urwać zawieszenia. Za to autostrady mogą mieć skrzyżowania, oraz drogi zjazdowe na posesje.
Kierowcy jeżdżą w swoim własnym, albańskim stylu, ale można się do tego przyzwyczaić. Jeśli jeżdżą pod prąd to powoli, jeśli wyprzedzają na zakrętach to trąbią, albo migają światłami. Pełna kultura :)
Na stacjach benzynowych w większości wypadków można płacić kartą, ale zawsze warto się upewnić u sprzedawcy. W miejscowości Shkoder, na żadnej z 10 stacji, na które zajechałem nie można było płacić kartą, chociaż każda z nich miała na drzwiach nalepkę z napisem VISA. Taki chwyt marketingowy… Za to dystrybutory pokazywały dwie ceny, w lekach i euro (ale przelicznik był bardzo niekorzystny).
Z Sarandy wróciliśmy tą samą drogą przez Vlorę i Fier do Durres, gdzie chcieliśmy spędzić jedną noc. Po drodze kupiliśmy przy drodze suszone figi i oliwę z oliwek. Durres było największym miastem z tych, w których nocowaliśmy w Albanii. Dziesiątki wąskich, jednokierunkowych uliczek spowodowały, że po 10 minutach jeżdżenia po mieście kompletnie się zgubiłem. Odnaleźliśmy się dopiero na końcu miasta, w miejscu gdzie kończyła się droga. Tak się „szczęśliwie” złożyło, że na końcu tej drogi był hotel. Z czterech gwiazdek jakie miał, uczciwie należały mu się tylko dwie, ale nie chciało nam się tracić czasu na szukanie innego miejsca. Cena 30 euro za dwa pokoje. Poleżeliśmy 3 godziny na plaży i pojechaliśmy do centrum na obiad. Pierwsza restauracja jaką znaleźliśmy, w karcie miała same dania mięsne, druga tylko pizzę, natomiast trzecia była strzałem w dziesiątkę. Taras z widokiem na miasto, pyszne jedzenie i cena… 70 zł za trzy obiady, przystawki, piwo i desery.
Hotele w Albanii
Vlore
- Hotel New York – położony dość daleko od centrum (jakieś 30 min na piechotę), ale za to posiada swoją małą plażę. W okolicy dwie małe knajpki i w zasadzie tyle. Miejsce o tyle fajne, że bardzo ciche.
- Hotel Partner – wysoki poziom, w samym centrum miasta, do plaży niedaleko.
- Hotel Vlora – tani, ale daleko na plażę
- Hotel Lux Vlore – równie tani i równie daleko na plażę
Sarande
- Brilant – w samym centrum, blisko plaży, wysoki poziom
- Blue Sky – blisko do plaży i blisko do centrum
Durres
- Bella Vista – centrum miasta, do plaży trzeba dojść
- Albion – w okolicy bardzo długa plaża
- Benilva – dość daleko od centrum
Na drugi dzień rano wsiedliśmy w samochód i udaliśmy się w kierunku granicy z Czarnogórą. Po drodze mieliśmy tylko jedno duże miasto Shkoder, patrząc na mapę wydawało się, że nie powinniśmy mieć żadnych problemów. Jednak przejazd przez przez miasto zajął nam ponad dwie godziny. Może gdybyśmy mieli nawigację na Albanię byłoby łatwiej, ale jedyne na co mogłem liczyć to swój zmysł orientacji. Szczerze przyznaję, że nigdy nie widzałem gorszych kierowców od tych w Szkodrze. Miasto było kompletnie zakorkowane a samochody jeżdzące pod prąd, piesi i rowerzyści przeciskający się między samochodami to norma. Nawet policjant próbujący kierować ruchem rozłożył ręce i doradził nam zawrócenie i objechanie miasta. Tylko jak to zrobić jak nigdzie nie było drogowskazów.
Galeria zdjęć z Albanii
Dopiero na stacji benzynowej dowiedzialem się jak jechać – pracownik pokazał mi ręką, w którą ulicę skręcić po czym powiedział łamaną polszczyzną „a tam już Montenegro, k…wa mać ja pier…..lę„. Nasi tu byli :)
W drodze na granicę kupiliśmy ostatnie pamiątki z Albanii – wina i koniak Skanderbeg. Wina pierwsza klasa, koniak jeszcze leży w barku czekając na swoją kolej.
Reszta w kolejnym wpisie…
Tomek says
2012/10/01 at 20:48hey
wracam tu na twojego bloga ze swiadomoscia ze moje podroze jeszcze czekaja na realizacje. Wlasnie skonczylem duzy projekt, i na razie odpoczynek, a pozniej plan na przyszlosc.
Albaina, jak z bezpieczenstwem?