blogzpodrozy.pl

Bałkany 2011, część 2 – Albania

Na granicy z Albanią mieliśmy pierwszą ciekawą przygodę. Stojąc w kolejce do stanowiska celników zauważyłem jak za nami podjeżdża taksówka, wysiada z niej pasażer i wyciąga z samochodu nową oponę (widocznie w Macedonii są tańsze). Taksówka odjechała a człowiek stanął za nami w kolejce. W międzyczasie po stronie albańskiej przyjechał busem jego kolega, jak gdyby nigdy nic przeszedł przez granicę i również stanął obok naszego samochodu. Koledzy z nudów zaczęli o czymś rozmawiać, spojrzeli na nasz samochód, uśmiechnęli się i jednocześnie wykrzyknęli: „Polooonia!! Boniek! Boniek! Booonieeek!” :) 10 kilometrów po przekroczeniu granicy wyprzedzili nas swoim busem, trąbiąc i dalej krzycząc „Boniek”. Miło :)

Jak widzicie, teren przy samej granicy nie wyglądał zbyt zachęcająco – gdzie się nie spojrzało wszędzie skały, rudy piach, bunkry i… kozy. I tak to wyglądało przez pierwszych kilkadziesiąt kilometrów. Z czasem zaczęły pojawiać się pierwsze miejscowości, a raczej małe wioski składające się z kilkunastu domków. Widać było, że w górach ludzie nie mają lekko, żyją skromnie, jeśli nawet nie biednie. Niestety skaliste góry nie sprzyjają rolnictwu, jedynie kozy mają się gdzie paść. Było jednak coś co rzucało się w oczy – kolektory słoneczne i zbiorniki na wodę na dachach domów. W sumie to nic dziwnego, średnio w ciągu roku mają 285 słonecznych dni (w Sarrandzie podobno nawet 300), więc oszczędności z baterii słonecznych mogą być duże.

Galeria zdjęć z Albanii

Droga przez Albasan do Fier była w miarę dobra, na pewno nie gorsza od podwarszawskich dróg, którymi codziennie jeżdżę. Niestety za Fier było już dużo gorzej, 10 kilometrowy odcinek pokonywaliśmy ponad pół godziny, dziury wzdłuż drogi, w poprzek, na  ukos, mniejsze, większe, wyłaniające się znienacka za zakrętem i widoczne już z daleka. Dziury w dziurach, dziury na dziurach, masakra. Dziwne, że tylko my jechaliśmy tak powoli, inni jakby nie dostrzegali tych „mankamentów” drogi. A może mieli lepsze samochody…

Zmęczeni postanowiliśmy coś zjeść. Zjechałem z „drogi” do pierwszej, normalnie wyglądającej knajpki, która jak się okazało była zupełnie pusta. Przywitał nas właściciel pytając (prawdopodobnie) czego sobie życzymy. Poprosiłem o menu, a pan zaprowadził nas do… lodówki z piwem. Spróbowałem raz jeszcze poprosić o menu, pan zrobił duże oczy i po chwili wykrzyknął uradowany: „aaa!” i zaprowadził nas na zaplecze, gdzie… spała jego żona :) Starsi państwo zaczęli rozmawiać w swoim języku, po czym pani powiedziała „aaa!” i zaprowadziła nas do kuchni. Właściciel otworzył lodówkę i wyłonił się z niej trzymając w jednym ręku całego kurczaka, a w drugim kawałek schabu. I jak mu wytłumaczyć, że nie jem mięsa?? :) Niestety kłopoty komunikacyjne sprawiły, że postanowiliśmy poszukać innej knajpki.

Dla lubiących liczyć przykładowe ceny w Albanii

Dwupokojowy apartament w nowiutkim hotelu – 50 euro
1 euro w banku – 138 leków
cena paliwa – 178 leków / litr oleju napędowego
obiad w restauracji – około 20 zł / osoba, 30 zł z piwem i przystawkami
duża pizza – 10-15zł

Tak szukając dojechaliśmy do samej Vlory. W sumie skończyło się całkiem dobrze bo wylądowaliśmy w miłej restauracyjce z menu pełnym wegetariańskich dań, no i widokiem na morze. Ponieważ zeszło nam się dłużej, niż planowaliśmy postanowiliśmy nie jeździć już więcej tego dnia i poszukać hotelu we Vlorze. Centrum miasta było zbyt hałaśliwe, ale jadąc wzdłuż wybrzeża na południe znaleźliśmy bardzo fajną plażę i kilka hoteli przy niej. Naprawdę polecam to miejsce, plaża nazywa się Kristal, a hotel który wybraliśmy to Golden Hotel. Na początku były małe problemy żeby dogadać się z właścicielem – on znał tylko włoski i albański, ja polski i angielski, ale używając kartki i ołówka szybko doszliśmy do porozumienia w kwestii ceny za apartament. Właśnie! nie wiem czy wspomniałem o tym wcześniej, język włoski jest popularniejszy niż angielski w całej Albanii.

Co prawda do centrum trzeba podjechać samochodem, ale fakt, że na plażę jest 50 metrów rekompensuje wszystko. No i ten widok z tarasu… :) Sam nie wiem co mi sprawiało większą przyjemność, leżenie na plaży czy patrzenie na nią z tarasu. W każdym razie miejsce super, zarówno jeśli chce się popływać w ciepłym morzu jońskim jak i poleżeć na słońcu. Ja najczęściej odpoczywałem tak:

Ewentualnie obserwowałem morze z tarasu:

Samo miasto ma swój specyficzny klimat, pełno kawiarenek, kasyn, budujących się wieżowców, a do tego wszędzie rosną palmy. Czy jest ładne? Ciężko powiedzieć, na pewno inne od polskich miast, przez co może być atrakcyjne. Miasto jest jednym z najstarszych w Albanii, jego korzenie sięgają VI wieku przed naszą erą, jednak ciężko to dostrzec przechadzając się wśród nowoczesnych budynków. Na pewno nie można Vlorze odmówić orientalnego klimatu. Wąskie uliczki kryją dziesiątki maleńkich kawiarenek, knajpek i sklepików, na ulicach setki samochodów i żadnych pasów dla pieszych. Kto pierwszy ten lepszy :) Trzeba przyznać, że kierowcy widząc pieszych zachowują się w miarę kulturalnie, zwalniając i robiąc miejsce żeby przejść. Chyba łatwiej przejść na drugą stronę ulicy niż jeździć po niej samochodem. Kierowcy mają specyficzny styl jeżdżenia (i parkowania). Ja sam, po kilku dniach we Vlorze wpadłem w albański rytm i nauczyłem się parkować nawet na rondzie oraz jeździć pod prąd (ale tylko czasami).

Vlore opuściliśmy z żalem, ale również nadzieją, że dalej będzie równie ciekawie. Czy było? dowiecie się w trzeciej części relacji…

Hotele w Albanii

Vlore

  • Hotel New York – położony dość daleko od centrum (jakieś 30 min na piechotę), ale za to  posiada swoją małą plażę. W okolicy dwie małe knajpki i w zasadzie tyle. Miejsce o tyle fajne, że bardzo ciche.
  • Hotel Partner – wysoki poziom, w samym centrum miasta, do plaży niedaleko.
  • Hotel Vlora – tani, ale daleko na plażę
  • Hotel Lux Vlore – równie tani i równie daleko na plażę

Sarande

  • Brilant – w samym centrum, blisko plaży, wysoki poziom
  • Blue Sky – blisko do plaży i blisko do centrum

Durres

  • Bella Vista – centrum miasta, do plaży trzeba dojść
  • Albion – w okolicy bardzo długa plaża
  • Benilva – dość daleko od centrum