blogzpodrozy.pl

Bałkany 2011, część 4 – Czarnogóra i Chorwacja

Na przejściu granicznym Albanii z Czarnogórą poszło szybko i bez problemów. Żeby ułatwić życie sobie i turystom stanowiska celników obu państw są połączone. Dzięki temu nie trzeba czekać w dwóch kolejkach. Żadnego sprawdzania bagażu czy liczenia butelek z alkoholem. Musiałem jedynie pokazać zieloną kartę i zapłacić 10 euro (opłata ekologiczna w Czarnogórze). Do Ulcinj dojechaliśmy dość szybko, droga nie była najlepsza, a widoki średnie. Nie ma czego wspominać.

W samym Ulcinj byliśmy w miarę wcześnie i mieliśmy sporo czasu na szukanie kwatery. Okolica małej plaży była dość tłoczna, dlatego pojechaliśmy w kierunku dużej plaży, która jest…  naprawdę duża! A raczej długa. Niestety widać było, że to już końcówka sezonu – plaża była wyludniona, knajpki pozamykane, a najbliższe ciekawe kwatery 2km dalej. Wróciliśmy do centrum, gdzie wolnych miejsc było dość sporo. Po 10 minutach poszukiwań i 3 apartamentach, które odrzuciliśmy znaleźliśmy całkiem przyjemnie wyglądającą kamienicę z dużym napisem „apartmani”. Zadzwoniłem do drzwi, które po chwili otworzyła starsza pani. Na moje pytanie zadane po angielsku o wolne miejsca nastąpił długi monolog, z którego wyłapałem tylko słowa „to syna”. I faktycznie, po kilku minutach z piętra zszedł syn starszej pani, z którym można się już było normalnie porozumieć. Właścicielowi domu ciężko było wymówić moje imię dlatego postanowił zwracać się do mnie per „Tomasz” (drugie imię  wpisane w paszporcie), a raczej „Tomas”. Pokój, który nam pokazał był duży, z dwoma łóżkami i w pełni wyposażoną kuchnią. Na dwa, trzy dni w sam raz. Jedynie widok z balkonu mógłby być lepszy.

Miasteczko często określane jest jako najbardziej orientalne miasto Czarnogóry. Prawdę mówiąc nie wiem skąd taka opinia. Ja się żadnego orientu nie dopatrzyłem. Owszem jest gwarnie, są meczety, małe sklepiki i kawiarenki, ale czy od razu orientalnie? A może chodzi o to, że po tygodniu spędzonym w Albanii byliśmy już przyzwyczajeni do orientu…

Jest za to bardzo fajne stare miasto z pięknym widokiem na plażę i miasto.

Plaża, jak widać na zdjęciu była praktycznie pusta. Co prawda fotka była zrobione przed zmrokiem, ale w dzień również tłoku nie było, głównie emeryci wylegujący się na słońcu. Życie na plażę wprowadziła grupa dziewczyn z wymiany studenckiej, na oko 25-30 osób. I zrobiło się ciekawiej…

Na koniec polski akcent w Ulcinj. Wieczorem, siedząc na balkonie usłyszałem dziwne hałasy pod domem, wyjrzałem a tam dwóch pijanych kolesi z gitarą śpiewało piosenkę Ich Troje :)

Miasto jest naprawdę fajne, jeśli zastanawiacie się czy warto jechać tak daleko, moja podpowiedź brzmi: tak, warto. Mała plaża jest naprawdę mała i latem na pewno są duże tłumy, ale wystarczy podjechać samochodem kilka kilometrów za miasto i mamy do dyspozycji plażę o długości 13 kilometrów.

Po trzech dniach spędzonych w Ulcinj ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża w stronę chorwackiej granicy. Całe wybrzeże można przejechać dosłownie w kilka godzin. Trasę znaliśmy z poprzedniego roku, dlatego dla oszczędności czasu Bokę Kotorską przepłynęliśmy promem. Przed granicą zrobiliśmy ostatnie zakupy – lokalne piwo, wina i słodycze będą nam przypominały Czarnogórę jeszcze długo po powrocie do kraju.

W Chorwacji pojechaliśmy prosto do Dubrownika, nocleg znaleźliśmy dość szybko, bo w 30 minut. Do starego miasta mieliśmy 10min na piechotę, parking na dachu budynku (normalne w Chorwacji), przed domem ławeczka. Idealnie.

Kontakt do właścicielki: Astrid Saut, astridsaut@net.hr , 091 537-19-77

Samo stare miasto jest śliczne, ale jak dla mnie zbyt… „turystyczne”. Wszędzie są markowe sklepy z ciuchami, przez co czułem się jak w galerii handlowej. Z drugiej strony Dubrownik za czasów swojej świetności był miastem handlowym, zmieniły się tylko domy mody ;)

Chodząc po mieście widać tylko jasne mury kamienic, natomiast po wejściu na jedno z pobliskich wzgórz widać morze pomarańczowych dachówek.

Cieszę się, że miasto zwiedzaliśmy w październiku, latem musi tam być naprawdę upalnie. Pewnie jeszcze tam wrócimy, jeden dzień to zbyt mało na zobaczenie wszystkich atrakcji i poczucie klimatu miasta.

Do Polski wracaliśmy przez Bośnię i Hercegowinę. Przed Mostarem skręciliśmy w lewo, w kierunku Medziugorie – miasta kultu religijnego. Miejsce naprawdę robi wrażenie, wejście na Wzgórze Objawień nie jest ani lekkie, ani przyjemne. Ostre skały wystające z ziemi tylko potęgowały wrażenie wyjątkowości miejsca.

Po zejściu ze wzgórza, zmęczeni pojechaliśmy dalej, w kierunku Sarajewa. Za Mostarem zatrzymaliśmy się na obiad i tu muszę zareklamować restaurację Orahovica www.restoran-orahovica.co.ba. Jedzenie było po prostu pyszne, a pieczone ziemniaki i papryka wręcz rewelacyjne. Restauracja znajduje się 5 km przed miejscowością Konjic, tuż przy głównej drodze. Nie sposób jej nie zauważyć.

Do Sarajewa dojechaliśmy w miarę szybko, gorzej było za stolicą. Część trasy, którą jechaliśmy była w budowie, w dodatku zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz przez co jechało się bardzo powoli. Jak się później okazało nie był to najgorszy i najwolniejszy odcinek trasy powrotnej. Wolniej jechaliśmy w… Polsce na remontowanym odcinku „gierkówki”.

Ceny w Chorwacji  i Czarnogórze

Dwa osobne pokoje w Dubrowniku – 60 euro doba
Pokój z kuchnią w Ulcinj – 30 euro doba
Jogurt w sklepie (Chorwacja) – 3 kuny
Bagietka w sklepie (Chorwacja) – 6 kun
Banany w sklepie (Chorwacja) – 8 kun/kilogram

Przed granicą z Chorwacją zatankowałem do pełna tańszego Bośniackiego paliwa, a po jej przekroczeniu zaczęliśmy szukać hotelu. Te przy samej granicy były koszmarnie drogie – 150 euro za noc to dużo. Postanowiliśmy pojechać dalej do Osijeka, gdzie znaleźliśmy całkiem przyzwoity hotel Silver. Gdybyście szukali noclegu w Osijeku mogę go polecić z czystym sumieniem. Na zwiedzanie miasta niestety nie mieliśmy już czasu. Może następnym razem…

Rano ruszyliśmy w kierunku Węgier, tę trasę mieliśmy już przećwiczoną w poprzednim roku. Całe Węgry przejechaliśmy autostradą (1650 forintów za 3 dniową winietę), później autostrada na Słowacji, którą przejechaliśmy dość szybko metodą „na zająca”. Niestety jednego zająca zatrzymała policja za brak świateł, ale za chwilę trafił się drugi. Problemy zaczęły się w Polsce, odcinek od granicy do Warszawy jechaliśmy chyba z 10 godzin, przez roboty drogowe na „gierkówce”.

Wakacje były naprawdę udane, a samej Albanii nie należy się bać. Kraj jest ucywilizowany na tyle, żeby czuć się tam pewnie i bezpiecznie, a z drugiej strony na tyle dziki, że można spokojnie odpocząć. No i te bajeczne, nadmorskie widoki…

Galeria zdjęć z Czarnogóry i Chorwacji